wtorek, 20 marca 2012

Aktywna niedziela...

czyli od 13 do 17 na rowerze. Zdaje się, że mój Luby postanowił zacząć korzystać z uroków życia na wsi.
No i ledwo żeśmy wiosnę poczuli na rowery żeśmy wskoczyli! :)
Nie przejmując się niczym, nawet bolącymi tyłkami ( nie to żeby nas aż tak bardzo bolały po całej zimie wożenia ich w wygodnych siedzeniach auta... nie no skąd! :)) objechaliśmy moją ulubioną trasę. Czyli przez Piskory do serca :) czytaj: Jarantów Kolonia.
DO czego zmierzam ? A do tego, że nie zabrakło przystanku pod moim ukochanym (zaraz po rodzinnym kącie) domeczkiem. Ojjj jaaaak usiadłam na mojej ławeczce, jak oparłam się o moje rozgrzane deseczki iiii.... jak zawsze ucałowałam klamkę od drzwi ;]
 Kiedy będę mogła tam wejść? No kiedy?! A patrzeć przez okno po raz setny to też już serduszko boli... Ale dojrzałam piękny kredens... Aż Lubemu się spodobał (niewiarygodne)! 


 I pomyśleć, że dawniej była to szkoła... Uczyć się przy takim pięknym piecu kaflowym jaki jest w jednym z pomieszczeń.... BEZCENNE!

 A oto i mój Luby z krzaczastymi brwiami :)
Więcej takich dni!!

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Zdobycz!

Jest piękna, cudowna i śmierdzi starością. Jest ogromna, zardzewiała i nie ma rączki. Jest brązowa, zniszczona i stoi u mnie w pokoju. STARA JAK ŚWIAT WALIZKA, która sprawiła, że nie spałam przez nią kilka nocy, alenmyślę, że już się do siebie przyzwyczaiłyśmy. :)





Z pozdrowieniami dla Pani Violetki ;) 
PS. Czekam, aż mama wystawi mnie z nią za drzwi :D


sobota, 20 sierpnia 2011

Kopiemy w ziemi część II

Oczywiście po pierwszych wykopaliskach było nam mało... Czasami wydaje mi się, że ta chęć poszukiwania pozostałości po wojnie i ludziach mieszkających niegdyś w naszych stronach, jest równie silna jak uzależnienie od papierosów czy narkotyków z tą różnicą, że nie niszczy naszych organizmów. Mam również nadzieję, że nie umrę z tego powodu na raka SERCA przepełnionego miłością do tych starych cudenek :)
Nasze drugie spotkanie bliskiego stopnia z łopatami, butelkami i twardą jak cholera ziemią nastąpiło dosłownie kilka dni po pierwszym. Te dwa miejsca leża praktycznie na przeciw siebie. Co prawda w tym drugim nasze znaleziska nie były już tak owocne jak za pierwszym razem, ale niestety... Nie posiadamy ani wykrywacza ani koparki... a jestem święcie przekonana, że wszystko co cenne jest pod tą ogromną górką ziemi i starymi, porośniętymi mchem belkami. Znów musiałyśmy obejść się smakiem, ale nic jeszcze nie jest stracone :) W sumie takie miejsca tylko zwiększają apetyt :D
A oto i nasze znaleziska:










Butelka po perfumach - jeszcze pachnąca :)

Wieki temu w tym domu mieszkała rodzina, która nie miała prądu i wszystkie czynności wieczorem odbywała przy lampie naftowej. Szczerze? Jak mnie czasami, po burzy wyłączą prąd na godzinę, to cięzko jest mi wytrzymać przy świeczce, a co dopiero całe życie...  Pani Violetka wspomina ten dom jako najpiękniejszy wówczas w okolicy. Z uśmiechem i ciepłem wspomina naczynia suszące się na płocie przed domem. Coś cudownego. Chciałabym mieć takie wspomnienia. :)

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Kopiemy w ziemi część I

Oj szalone z Nas dziewczynki! I tyle! :)

Chodzenie po starych domach jest fajne... Jednak kiedy z takiego NIEGDYŚ pięknego drewnianego domku pozostaje tylko kawałek glinianej ściany, zaczyna nas zastanawiać co takiego, w takim pięknym, przez nikogo nie odkrytym domku, mogło sie znajdować. Jednym słowem butelki i różnego rodzaju przedmioty leżące dokoła zmotywowały Nas do czynności dotąd nie praktykowanych. Deszczowa pogoda i czerwone mrówki, w które weszłam nie stanowiły dla Nas żadnej przeszkody :D Wzięłyśmy więc łopaty w dłoń i rozpoczęłyśmy prace badawcze - czyli poszukiwanie staroci, które przygarnęła matka natura. 

 Oczywiście zaczęło się od niewinnych buteleczek. Niektóre z nich pochodzę jeszcze sprzed II wojny.  Butelki mają bardzo fajne kształty dzięki czemu stanowią dobry element dekoratorski.
 Jedna z poszukiwaczek przygód - Agata :D Jest lepsza niż wykrywacz metali, bowiem za pomocą dziabki i znalezionego kawałka wideł wykopała niemal wszystkie części starego rowera. :D


 A oto i kamień, zakopany głęboko pod ziemią, który miał być przykrywką do skarbu a okazał się zwykłym i jednocześnie niezwykłym (ze względu na swój kształt i wielkość) kamieniem od tak spoczywającym w ziemi. Cóż... musiałyśmy obejść się smakiem.

Stary poniemiecki pojemnik kuchenny. Napis MEHL świadczy o tym, że przeznaczony on był na mąkę.



 Stary talerz zachowany w dwóch kawałkach ze swastyką niemiecką.

 A tak prezentują się nasze znaleziska w całej swej okazałości. Niestety wszystkie zachowały się w kawałkach, ale niektóre z nich można posklejać. Co prawda będzie brakowało kilku części ale najważniejsze, że wszystkie znajdą miejsce w moim kredensiku w studio. :) Czeka je druga młodość. :D
Oczywiście pierwsze zdanie mojej mamy na widok skrzynki ze znaleziskami brzmiało: córcia, po co Ci to wszystko?
A co ja poradzę, że widok tych 'rupieci' sprawia mi radość i ogromną satysfakcję ? Urodziłam się w czasach gdzie dom bez światła to rzadki przypadek, gdzie można w każde miejsce dojechać samochodem, w czasach gdzie każdy goni za pieniądzem i pozycją. A kiedyś największa wartość miał chleb, mleko i zdrowy koń, który dowiezie do głównej drogi czy zrobi w polu. Więc posiadanie przedmiotów dotykanych przez spracowane ręce tych ludzi stanowi dla mnie wartość przeogromną. Za kilka lat pokażę dzieciom kawał dobrej historii, o której nie przeczytają w żadnej książce.

piątek, 22 lipca 2011

O przepowiedni

Pani Alma Frieda Zachai to osoba, dzięki której wiem tyle na temat Piskor. To Niemka w wieku 90 lat, która wychowywała się w 'Dolinie Łąk' i która wciąż wraca tu wspomnieniami.
Jak ją znalazłam? Internet to jednak rzecz cudowna :) Oczywiście, żeby nie było nieporozumień: koresponduję z jej córką, która jest, można powiedzieć, pośrednikiem w naszych rozmowach. Bogate i piękne wspomnienia Pani Almy są dla mnie najcenniejsze. Relacje dotyczące tej wsi, zarówno ze strony Polaków jak i społeczności niemieckiej są podobne, jednak losy Niemców na ziemiach polskich są bardzo intrygujące. Ich stosunki z Polakami, sposób utrzymania się mając do dyspozycji jeden sklep w okolicy i zero znajomości języka polskiego, uczęszczanie do polskiej szkoły - to wszystko stanowiło dla nich nie lada wyzwania będąc tak na prawdę na ziemiach obcych. Próba prowadzenia ojczystych zwyczajów, utrzymywanie i rozprzestrzenianie swojej kultury oraz budowanie sobie nowego świata stanowią dla mnie ogromną zagadkę, którą usiłuję rozwiązać na podstawie rozmów z Panią Almą.
Przechodząc do tytułu posta... Kiedy Pani Alma była młodą panienką, pewna kobieta przepowiedziała jej, że 'synowie muszą umrzeć, a reszta rodziny będzie rozrzucona w rozne kierunki. I kiedy to powiedziala, na niebie pojawila sie sciezka, szlak krwi. I wszystko co kobieta powiedzila okazalo sie być prawda'. Taką zareagowała moja rozmówczyni na zdjęcia zachowanych domów, które jej wysłałam. Ponoć kiedy je oglądała, popłakała się, wciąż powtarzając o owej przepowiedni i o zatraceniu tych wszystkich lat ciężkiej pracy i owocnych plonów.
To smutne...

wtorek, 12 lipca 2011

Wiesental

Kto by pomyślał, że ta mała wioska nazwyana często końcem świata określana była mianem: Doliny Łąk.
Coś wspaniałego. Od razu całe to miejsce nabywa innego wymiaru. I fakt, trzeba się zgodzić: nazwa pasuje i-de-al-nie! :)
Jednak dokładnie informacje dotyczące wsi Piskory pozwolę zamieścić sobie w późniejszym terminie. Temat jest zbyt poważny i zbyt bogaty. Rozbudowując go tutaj obawiam się, że mogłabym coś pominąć, a tego bym nie chciała. Nic nie może umknąć, gdyż posiada niezwykłą wartość...
Jednak nowymi zdobyczami z tego miejsca mogę się pochwalić! A i owszem! :)

 Nowa kompozycja butelek (nie wiem która to już:)) Jeszcze ich nie domyłam, ale to tylko kwestia czasu :)

 Pozostałości po naczyniach.

No i na sam koniec kompozycja butelek + kwiaty polne + stara komoda po pradziadkach :) CUDO! :)

Te wszystkie rzeczy to tylko skrawek sobotniej wycieczki z moim nowym towarzyszem podróży - panią Violetką - kobietą o pięknym i ogromnym sercu, z pasją i ogromną wiedzą na temat pobliskich terenów. Dziś takich ludzi jest już niewielu... Wykruszają się wraz z tymi drewnianymi chałupkami i odchodzą z wiedzą piękną i bogatą. Dlatego cel jest jeden: zachować w pamięci i przekazać dalej informacje dotyczące historii naszych terenów, miejsc,w których bywamy tak często lecz bez świadomości jego prawdziwego piękna.
(Wiadomość dla poszukiwaczki numer 3 - zdrowiej i ruszamy w poszukiwaniu niemieckich pozostałości! :))
Mówiąc potocznie: ostałyśmy się tylko my 3. Więc musimy działać sprawnie :)

PS. Dochodzę do wniosku, że chciałabym być kiedyś taką babulinką siedzącą na ławeczce  pod lipą rosnącą tuż koło domu, opartą o laskę i robiącą krzyżówki. I chciałabym mieć wiedzę tak cenną...

piątek, 8 lipca 2011

Rodzinny kąt...

... odchodzi w zapomnienie. Niewiele pozostało już z domku w Jarantowie, o którym wspominałam wcześniej. Strych znajduje się praktycznie na podłodze... Okropny widok dla moich oczu i wielki żal dla serca. Ech -_-
A za 30 lat chciałam go odkupić i odrestaurować. O 30 lat za późno.
Panie Boże! Dlaczego  urodziłam się z miłością do takich miejsc, ale bez grosza przy duszy ? :] Milczysz? No tak myślałam.
 Aż strach to powiedzieć, ale : to jest właśnie salon. A właściwie tyle z niego pozostało.

No i tak jak postanowiłam tak zrobiłam. Miałeś swoje 5 minut na ławeczce, ja je miałam, a teraz mieliśmy je razem: